Gdybym miała określić swój poziom bycia wobec siebie krytyczną w skali od 1 do 10, gdzie 1 oznaczało by pełne zadowolenie z siebie, a 10 to dostrzeganie, wszystkiego co robię jako zawsze nie dość dobre, to byłabym na poziomie 9.

 

Zostawiam sobie margines jednego punktu, ponieważ czasami, zdarzało mi się być z siebie zadowoloną (kiedy dostałam dobrą ocenę, zdałam egzamin lub miałam dobry humor).

 

Wiem, też co było źródłem takiego nastawienia do siebie.

Nastawienia pełnego niezadowolenia, pretensji i skupianiu się na brakach.

 

Jestem najmłodsza z mojego rodzeństwa (jest nas trójka) i od dziecka byłam porównywana do mojej starszej o 12 lat siostry przez mamę.

 

Często słyszałam “Aneta w twoim wieku to robiła pranie/ sprzątała/ opiekowała się Tobą/ gotowała obiady/ itp.,a Ty nic nie robisz.”

 

Nie było to fajne, tym barzdziej, że mamy z siostra całkiem inne charaktery i podejście do życia. Ale na etapie kształtowania się naszej samooceny, bycie ciągle w “zawodach” bywa mocno destrukcyjne dla pewności siebie.

 

U mnie tak było.

 

Pragnę w tym miejscu zaznaczyć, że nie mam zamiaru użalać się nad sobą, jak ja to byłam skrzywdzona, bo tak nie jest.

Moja mama i tata, dawali mi to co mogli mi dać i za to jestem im wdzięczna.

 

Jednak nie jesteśmy w stanie jako rodzice (mówię to z pełna świadomością bycia rodzicem) nie “sprzedać” naszym dzieciom swoich przekonań czy schematów, jakie sami mamy w głowach i według których postępujemy, czy wychowujemy dzieci, jeżeli ich sobie nie uświadomimy.

 

Dziś dzięki temu doświadczeniu wiem, jak ważne jest przyglądanie się temu co mamy w naszych głowach, co i jak robimy, bo nasze dzieci to chłonom.

 

Ale wracając do tematu.

 

Będąc wciąż porównywalną do siostry, do kuzynki, do moich koleżanek, sama zaczęłam tak robić. A ponieważ zawsze w tych rozgrywkach wychodziłam gorzej, bo zauważane były zawsze moje “braki”, to według takiego schematu szłam sama ze sobą.

Zawsze zauważałam to czego mi brakowało, co zrobiłam gorzej, co mi nie wyszło, jaka nie byłam, a być powinnam, itp.

 

Mój wewnętrzny krytyk miał wówczas bardzo syty dla siebie okres.

 

Moje samoocena przez to była bardzo niska, miałam małą pewność siebie i praktycznie zerowe zaufanie do siebie, bo w końcu nigdy nie było tak, jak oczekiwałam.

 

Pod płaszczem porównywania się, chował się jeszcze nie jeden “chochlik”.

 

Chochlik “zasłużyć na miłość” oraz “spełniać czyjeś oczekiwania”.

 

I teraz pojawia się pewien paradoks i zaprzeczenie, jakie miałam w sobie, a którego nie rozumiałam.

Po wielu latach dopiero doszło do mnie, co to oznaczało.

 

Czułam pewne rozdarcie i niezgodę.

Z jednej strony chciałam być taką, żeby mnie zaakceptowano, lubiano, chciałam być taką jak oczekiwano, że będę, że wówczas zasłużę “miłość”.

 

A z drugiej miałam bunt przeciw temu.

Naturalnie i nieświadomie (niestety za rzadki, ale jednak czasem) buntowałam się przeciw czyimś oczekiwaniom, kiedy ktoś oczekiwał, że będę robiła coś, a tego nie czułam w środku, to na upartego robiłam odwrotnie. Po swojemu.

 

Mama oczekiwała, że będę tak samo pomocna w domu jak moja starsza siostra- ja robiłam byle jak, byle by było.

 

Chociaż głos Wewnętrznego Krytyka był długo, bardzo głośny w mojej głowie i sercu, to miałam epizody, kiedy go nie słuchałam.

Jak wspomniałam powyżej, niestety zbyt rzadko.

 

Cenę jaką płaciłam, była właśnie moja własna samoocena i to jak postrzegałam siebie.

Jako osobę w niczym się nie wyróżniającą, a jak już, to w czymś niezbyt znaczącym.

Z kogoś, kto nie ma nic ciekawego do zaoferowania, a każdy inny dookoła coś ma.

 

Co ciekawe, u prawie każdego potrafiłam dostrzec coś dobrego, jakąś zaletę, a u siebie nie (może dlatego dziś jestem dobrym coachem, dostrzegam to czego nie widzą u siebie inni i pomagam im to dostrzec).

 

Nie podejmowałam działania, nie podejmowałam inicjatywy, aby nie narazić się na porażkę, krytykę, negatywną ocenę.

Chroniłam tak siebie oraz swoją zaniżoną samoocenę.

 

Dziś na szczęście jest całkiem inaczej.

 

Zmieniałam nastawienie i stosunek do samej siebie.

 

Dzięki rozwojowi osobistemu i pracy nad sobą.

 

Zaakceptowałam siebie, taką jaką jestem. Z moimi “niedoskonałościami”, z moim podejściem do życia i formą działania.

 

Zdecydowałam, że nie będę się porównywać do innych, bo każdy z nas jest inny, każdy ma inną historię i z innego pułapu startuje.

Że często porównywałam swoje “zaplecze” do cudzej “wystawy”, czyli czegoś wyselekcjonowanego, wybranego jako najlepsze i wystawionego na pokaz.

 

Przyjrzałam się dokładnie swojemu Wewnętrznemu Krytykowi, usłyszałam czyim jest głosem, wsłuchałam się w jego komunikaty i zrozumiałam, że dużo mówi ale sam nic nie działa, nic nie zmienia, czego nie dokonuje.

Siedzi tylko w wygodnym fotelu i szuka moich “niedoskonałości”, moich “potknięć”.

 

Był, jest i będzie częścią mnie i mojego życia, mój Wewnętrzny Krytyk wpisał się w moje DNA, ale nauczyłam się z nim żyć i działać mimo jego obecności.

 

I na tym jego praca się kończy.

 

Wyznaczyłam dokładnie, co jest dla mnie ważne w życiu i tym zaczęłam się w życiu kierować.

Ważne stało się działać lub nie działać w zgodzie ze sobą.

Co najciekawsze zaczęłam słuchać siebie, być w zgodzie ze sobą.

A po wielu latach zaprzyjaźniłam się ze sobą, a przyjaciele nie krytykują, tylko wspierają i akceptują.

Tak ze swojego największego wroga stałam się swoją najlepszą przyjaciółką.

Co z całego serca polecam i Tobie.

 

Ściskam mocno i życzę Ci Cudnego dnia.